27 kwietnia niedziela
Ech, co to za dziennik, jak już prawie dwutygodnik. Mam jednak jak zwykle wykręt pewien, a bo kiedy mi dobrze i nic wątroby nie przewraca, to i dziennik skarżypyta odpoczywa. Najpierw więc - podziękowania. Za jajeczne życzenia wielkanocne i imieninowe, takoż. Nie wszystkim zdołałem odpowiedzieć, a więc niniejszym dziękuję najserdeczniej. Im człowiek starszy tym obchody mu milsze, a właściwie ciągle chciałby policzyć ilu to jeszcze mu życzliwych na świecie. Nie dziwcie się zatem mili upiornym staruszkom co o akceptację się dopominają, wszak jak dzieci naiwni na powrót się stają i o dobre słowo żebrzą. Oczywiście nie wszyscy, ale sporo ich, sporo, po różnych partiach bredzą i przed komisją śledczą stają. A tam już tylko mili układni i sympatyczni, ale skleroza jak cholera. Nic nie pamiętają, do niczego się nie poczuwają, wszystko to "pierdoły" jak to określił jeden światły czy też tylko dobrze oświetlony. Dlatego też proszę o wybaczenie, że komentarzy celnych, a ciętych brak, bo zainteresowanie moje (wszak jestem społeczeństwo) spadło hydrologicznie poniżej strefy stanów niskich. Jeszcze tylko pobudzić mnie może coś do "zrywania boków", ale nawet na damę z samoobrony już nie liczę.
No to teraz o przyjemnych i wesołych chwilach jakie dostarcza stół świąteczny, miłe rodzinne grono, telefony sympatyczne, klienci nie targujący się nadmiernie i nieoceniony Pan Wieczorkowski ratujący mnie bieżącą informacją "z obrad". Zabawka dla mężczyzny czasem chyba ważniejsza jak dla dziecka, bo taki więcej namiesza jak się nie wybawi. Ja mam to dzięki odkryciu małej adrenalinki przy jeździe samochodzikiem całkiem nowym, choć używanym. Minął miesiąc prawie jak jeżdżę po Warszawie, przestałem się już zastanawiać jak się skręca w lewo, trąbią na mnie już tylko czasem, a głownie z powodu niezbyt szybkiego startu na skrzyżowaniach. Niestety jako człek spokojny (w miarę) staram się aby najpierw opuścili je maruderzy, którzy jeszcze na czerwonym starają się skręcić. Zresztą osobliwe na jezdni panują zwyczaje - kierunkowskazy, które mogą informować gdzie kto ma zamiar jechać w wielkiej są pogardzie. Skręt w lewo, skok, skręt w prawo, wyprzedzanie i żadnych kierunków mój sąsiad nie pokazuje, potem trąbi że chce skręcać, ale żarówki oszczędza. Pewnie to te stare wygi co wszystko wiedzą, wtedy wolę albo uciec do przodu jeśli jest gdzie, albo spokojnie zmienić pas na wolniejszy - ale do tej pory nie wiem który to. Na znaku ograniczenie do 50 km, ja mam 70 na liczniku i zdejmuję nogę z gazu. Jeszcze nie zwolniłem a mijają mnie spokojnie z obu stron - normalka. Tylko ciągle mnie martwi ile kosztuje wymiana tej blachy co mam ją za plecami. Obym się nigdy nie dowiedział. Wniosek z motoryzacyjnych rozważań powtórzę - kupujcie panie swoim panom zabawki, a jeśli to samochodzik jaki czy 50 ha do uprawy, to tym lepiej świadczy o sile uczucia.
Praca, praca jak tylko słoneczko zaświeci. Miłe spotkania, często z klientami sprzed lat, no znów ta miła cecha każdego handlu, że każdy dzień grosz jakiś przynosi i na pensję czekać nie trzeba. Koszty też są, ale o podatkach to jest specjalna strona internetowa i tam wszystko światły mąż wytłumaczy, że będzie lepiej jak tylko trochę się podniesie.
Na Starówce sensacja niebywała, ledwo przyszedłem do pracy już miałem informacje "z pierwszej ręki". Geslera wywożą, krzyknęli sąsiedzi. Chodzi oczywiście o dom restauracyjny Gesler, kiedyś częściowo zwany "Krokodylem". Znany ten lokal w Rynku najpierw opróżniony został z alkoholi wszelkich w asyście policji i straży miejskiej oraz wielu zainteresowanych, po kilku dniach opróżniano lokal z mebli, szaf, foteli itp. Jak wieść niesie właściciel za lokal nie płacił prawując się z miastem, no więc nie płacąc czynszu - nie dostał zezwolenia na sprzedaż alkoholu. Podobno jest własna rozlewnia i jak tu nie sprzedawać, w Polsce przecie. Zaległości wylicza "ulica" na 3 miliony, co jest dla przeciętnego sprzedawcy książek kwotą równie miłą co nieosiągalną.
25 kwietnia właśnie, cała Warszawa została zakorkowana demonstracjami "Solidarności". Nie jest to już walka o wolność, a podobno z bezrobociem. Jednak po ostatnim światłym i pięknym kierownictwie, związek ten odziedziczył niemoc sprawczą. Gdzie ja to przeczytałem? Nie wiem. W każdym razie zamiast wręczyć petycję, zrobili zadymę, za co oblano ich z sikawki i poszli z katarem do domu. Wiaterek zimny powiewał.
Cieplejsza i milsza atmosfera panowała na Starym Mieście, gdzie Pani Prezydent Indonezji podejmowana była (chyba w "Bazyliszku") i zwiedzała co nieco. Nasza Pani Prezydentowa też podobno, ale nie widziałem niestety, choć aparat pod sukmaną skrycie trzymałem. Skończyło się na wymianie zdjęć z reporterami czerwono-białych (ichnia flaga odwrócona). Przy okazji wysprzedałem się z wszelkich albumów o Warszawie i jak tu nie cenić wymiany doświadczeń z dalekimi krajami.
Zdarzenia te odbywały się spokojnie i życzliwie pod okiem służb odpowiednich, co muszą się co chwilę po głowie podrapać, żeby coś do rękawa powiedzieć. Policja nasza też miła, światowymi markami już jeździ. Jednak zaskoczyli mnie funkcjonariusze parkujący swe niebieskie pojazdy na Zapiecku. Jeden obszedł samochód dookoła i coś na dachu majstruje, za chwilę drugi przy swoim robi to samo. Okazało się, że Panowie ci ostrożni są i nawet przy rządowej delegacji antenki wykręcają, upychając po kieszeniach. Może zapotrzebowanie jest właśnie na takie policyjne i małe? Ale, czy ktoś nie mógłby im popilnować?
W ramach rozrywki i rekreacji rodzinnej wywiozłem moje dziewczyny w "lany poniedziałek" do Żelazowej Woli i Niepokalanowa. W końcu książki wody nie lubią, a polewali się ponoć solidnie, więc pretekst do jazdy piękny. Zdjęcia i wrażenia na stronach "podróży i wycieczek" każdy znajdzie. Warto jechać, choć już wszyscy byli. Choćby tak, bez żadnego szkolnego obowiązku. Park przepiękny, dworek mniejszy jakby jak przed laty. W drodze powrotnej skręciliśmy na Niepokalanów i choć wiele budowli sakralnych widziałem, to bazylika robi wspaniałe wrażenie. Ponad 40 metrów wysokości i ponad 80 długości daje piękną perspektywę. Zakonnicy życzliwi bardzo, kiedy zapytałem o możliwość zrobienia zdjęć - jeden z braci zdziwił się bardzo - Ależ, prosimy, oczywiście. Po powrocie zaopatrzyłem się w książeczkę "Mazowsze w weekend" i studiuję, jaki tu zamek odwiedzić, czy skansen jaki. Jeszcze trochę i kozę zacznę kupować.
Dziś mokra niedziela, więc dostateczny pretekst do pouzupełniania internetowych zaległości. Na zapieckowych stronach przybyły właśnie piękne prace Doroty Dziekiewicz-Pilich. Jak już mi całkiem oczy wyszły na wierzch od tego wklejania obrazków, pojechaliśmy na pływalnię. Teraz takie nowoczesne z rzeką rwącą, zjazdem na własnej ... , jacuzzi itp. Niby dziecko trzeba było pomoczyć, ale sam chętnie w wannie 4 osobowej się zanurzyłem pod bąbelkami, a tu przyjemnie coś plecy masuje i jakaś noga obcej damy szuka oparcia. Same radości, wymagające jednak nieco ostrożności. W południe udałem się za przyjacielem co "w turystyce robi" na targi turystyczne, co na terenie Akademii Wychowania Fizycznego się odbywały. Sznur samochodów czekał cierpliwie, aby powoli wtaczać się na teren. Ochroniarz na czarno ubrany kasował 5 zł, szlaban w dół i jazda alejkami. Wszędzie setki, jeśli nie tysiące pojazdów. Za każdym rogiem następny "czarny" pokazuje - jechać dalej. W ten sposób nagle po kilku postojach i wielu zakrętach znalazłem się na drodze polnej jakiejś, co w dół schodzi. Okazało się, że już wykierowano mnie poza teren uczelni i mogę całą operację od nowa powtórzyć. Jakoś straciłem ochotę, bo kwitka nie dostałem (o 13 nie dawali) i co tu reklamować. Zawróciłem i opodal znalazłem puste miejsce bez opłaty. Jednak później zobaczyłem, że kwitki już dają i jakoś poczułem się głupio. Oczywiście smucić się nie muszę, ale uważam, że to niezdrowe, aby kilku panów zrobiło sobie prywatne podwórko z potężnej imprezy. Nawet nie bardzo mnie ciekawi ile utargowali na wpuszczaniu bez papierka. Na targach dziewczyny piękne, choć już nieco tłumem zmęczone (3 dzień targów). Życzliwych krocie, wszyscy zachęcają do odwiedzenia, zarezerwowania, do degustacji i zakupów. Dziś po znajomości oczywiście polecam: Lewin Kłodzki. Z miasteczka tego zakupiłem sok aroniowo-jabłkowy, tłoczony naturalnie w koszach wiklinowych i rozlewany do butelek. Na terenie ziemi kłodzkiej można zamówić do domu. Jak kto będzie w tej okolicy to warto, bo dobre i nawet witaminy jakieś pożyteczne, a świeże. Po znajomości podaję telefon (0-74) 869-89-69 lub 0 502 240 600. Za sympatyczną rozmowę z miłą Panią dostałem w prezencie herbatę z aronii. Jak nie będę nic pisał przez dni parę, to pewnie z nadmiaru witamin i po masażach wodnych - jestem chwilowo zajęty, powiedzmy poznawaniem przyrody. Co i moich miłych korespondentów spotkać może.