Dziennik
czyli nocnik
rok 2003

kwiecień
3 kwietnia 2003 Ryszarda

Pierwszego kwietnia minęło bez fajerwerków śmiechu, zrywania boków i tym podobnych. Życie niesie tyle niespodzianek, zaskakujących zwrotów i dziwactw, że wszystko żartem się staje, igraszką z naszego rozsądnego myślenia. Tak więc kolejne święto spoważniało, albo uległo stłamszeniu przez rzeczywistość. Komisja Śledcza cieszy mnie już umiarkowanie. Nie śledzę już z zapartym tchem jak "idą w zaparte" i nic nie pamiętają, (np. dzisiaj; dwugodzinnej rozmowy telefonicznej z komórki służbowej - oczywiście). Pociecha moich oczu Pani Jakubowska przeminęła jak sen złoty, zapędziła tylko Komisję segregatorami obfitymi do śledzenia akt różnych. Odbiór mój z szacunku dla kobiety ograniczam wyłącznie do kontestacji ubioru i wykwintu postaci. Drugi dzień zeznań - spodnie poszły w kąt, spódnica powraca, śmiało rozcięta. Nóżka jasna, oko piękne, jeno niewielki nadmiar brązu na policzku. Na dzień trzeci makijaż już perfekcyjny, nóżka czarna, jakieś odcienie granatu w ubiorze. Treści same zostawiam fachowcom, bo tych ci u nas nie brak.
Ja zielenieję z wiosną, podskakuję na jednej nodze i zamiast robić kawały prima aprilisowe ....dziękuję ludziom za życzliwość, serdeczność i miłe podejście do drugiego człowieka. A tak, a tak. Od kiedy wlazłem jedną nogą do klanu zmotoryzowanych, sąsiad zaczął mi się kłaniać i pyta jak tam się skręca w lewo. Na stacji obsługi objaśniają co do czego służy i kiedy trzeba poddać oględzinom fachowym. A już zupełnie indywidualnie dziękuję Panom z Suzuki Motor Poland. Szczególnie Panu Krzysiowi B. za sympatyczną pomoc, albo przy montażu owiewek, albo zdobywaniu oryginalnych głośników. Policji dziękuję, że trąbi na mnie umiarkowanie, kiedy żabką opuszczam skrzyżowanie. Z parkowaniem - to samo. Mam blisko domu teren nie pilnowany, a ogrodzony i kilka samochodów tam staje. I mnie dopuszczono za symboliczna opłatą, tak że z okna widzę na co moja biedna żona ostatni grosz wydała. Dni temu kilka popędziłem na złamanie karku wyłączać pozostawione światła - okazało się , że nic się nie świeci, tylko żarówki małe są żółto-pomarańczowe. I jak tu się nie cieszyć z życia. Pierwsze dni to nauka jazdy od nowa, bo samochód inny i do przodu sam wyrywa. Teraz już nie wsiadam z duszą na ramieniu i nie zastanawiam się jakie skrzyżowania mam pokonać, tylko jadę bo mam tam gdzieś, coś załatwić. Jedno co spędza mi sen z powiek, to aura nieszczęsna. Wiosna zimą powiewa, śnieg zapowiadają , a ja chcę do pracy, do pracy. Tylko jak tu pracować, jak rączki klientom grabieją? Nawet urząd co mi zezwolenia wydaje na pracę, głosem pięknej niewiasty mnie uspokaja. Zezwolenia nie ma, ale opłatę Pan uiści i można pracować. Straż powiadomiona, łapać nie będzie.
Jutro ma przyjechać do Warszawy przyjaciel serdeczny co w Ameryce osiadł, a kraj stary raz na rok nawiedza. No i jak tu nie cieszyć się wiosną. Ministrem nie będę, bo odwołują co chwilę, tak że nawet jak wieczorem opowie kandydat o programie jakimś, to rano nawet słyszeć nie chcą bo już drugiego wybrali. Domyślam się, że te szybkie zmiany w rządzie dyktuje chęć zapewnienia odpraw właściwych i pensji za czas jakiś - tym co się jeszcze nie załapali, a należą do tego samego kółka graniastego. Potem przyjdzie jakiś inny rząd co też ma poglądy i inni będą się zmieniać. A ja już nie muszę. Jak mi tylko dadzą popracować to nawet na wycieczkę pojadę, najchętniej w Beskid Niski. Dziś pojechałbym do Rysia, bo to jego imieniny, a to właśnie szwagier mój serdeczny. Jak zwykle sprawdzają się przyjaźnie w rodzinie nie bezpośrednio skoligaconej. A gdyby to rząd jaki też wziął to pod uwagę, albo do serca.
10 kwietnia 2003 czwartek

Wczoraj o tej samej porze, a dokładnie o 16:48 zwalony został w Bagdadzie pomnik Saddama Husaina. Było to w 21 dniu wojny, a ten historyczny moment świadczyć może, że to ostatnie dni dyktatury i początki nowego Iraku. Wszystkie zachodnie telewizje (włoskie, francuskie, angielskie, amerykańskie, niemieckie) które mogłem znaleźć na swoim telewizorze, relacjonowały to zdarzenie na żywo. Polska telewizja za którą płacimy abonament, nie wpadła na to, że to tak ważny moment i relacji "na żywo" - jako żywo nie było. W Teleekspresie o 17:00 pokazano tylko jak cokół pomnika ktoś młotem obija, ale to było godzinę temu. Być może w tym samym czasie stawiono "wiechę" na nowym telewizyjnym biurowcu na Woronicza i Pan Prezes Kwiatkowski otwierał, zaszczycał i inaugurował. No to kto mógł podjąć decyzję, że coś naprawdę historycznego można pokazać na żywo? Zresztą co tam jakaś wojna, tu dokonanie mamy piękne, nowe "biurwy" zasiądą w nowym biurowcu i będą pisać sprawozdania dla Krajowej Rady jak to ładnie rośnie zadowolenie, oglądalność i dobre samopoczucie. Gdyby tak jednak okazało się, za czas jakiś, że już nie ma komu pisać tych sprawozdań i zbędne są one w ogóle - to może nie będziemy obalać pomników, ale choć jakąś tablicę pamiątkową się przybije. Choćby dla niestrudzonej doktorantki z właściwym stażem naukowym "na kierunku" marksizmu-leninizmu, co teraz przewodzi Krajowej Radzie nędznej telewizji i limitowanej radiofonii. Jest rzeczą słuszną, że kadry liczą się najbardziej. Kadry są sprawdzone, i słusznie im się należy to co otrzymują. Mamy to już przerobione i naukowo udowodnione, choć w innej nieco epoce. Beton z domieszką azbestu jak pisze dziś prasa zdobi wiele polskich domów, stąd w wielu organizmach dwunożnych również wielka jego obecność. Mimo że truje, to w zasadzie żyć z tym można. Chyba że znów się ustrój zmieni z centralnej demokracji naszej lewicowej na coś nowego, mniej pachnącego. Już po rowach się czają specjaliści od blokad z krawatami w paski z indonezyjskiej flagi, choć czasem przyznają się do pokrewieństwa z Monako - głównie księżne obór i kurników oraz niektórych komisji. I tak źle i tak niedobrze. Ciekawi mnie tylko do jakiej milczącej większości mnie zaliczą. Bo gdyby tak dodać wszystkich partyjnych razem to może się okazać, że nawet z sympatykami i dzieckiem na ręku to jest tego ze 200-300 tyś. No, jedno miasteczko wojewódzkie małe, co to po Gierku zostało. Może podziękować i innych wybrać jakoś po nowemu? Naród myśli i coś wymyśli. Jak nie do realizacji, to choć do śmiechu. Przez całe moje życie młodociane powtarzano mi, że mogła nas uratować tylko - amerykańska okupacja, teraz dowiaduję się, że jedynie Unia Europejska może nas uratować. Wprowadzi przepisy dotyczące rozmiarów ogórka, a jednocześnie pożegna kadry, beton i azbest. Podoba mi się ten pomysł, aby ktoś co zna się na finansach prowadził kasę, aby ktoś nie limitował na co babci wolno chorować i żeby ktoś pomyślał. POMYŚLAŁ. Dlatego czekam na przepisy o ogórkach i reszcie.

Dziś z klasą Vb byłem na wycieczce w Łazienkach. A dokładnie w muzeum Łowiectwa i Jeździectwa, które tam się też mieści. Ekspozycje ciekawe, sale klimatyzowane sympatyczna, kruczoczarna Pani przewodniczka mówiła ciekawie, tak że jeleniowi "bachory" rogów nie urwały, sowa ma całe skrzydła, a nawet za toaletę nie kazali płacić. Zresztą czwartek to w muzeach dzień darmowy i pewnie dlatego pokazano nam za darmo wystawę obrazów o tematyce "łowczej". Na co dzień jednak za wejście na tę salę płócien małżeństwa Zofii i Tomasza Konarskich płacić trzeba i to podobno nawet 7 zł. Malarstwo Pani Zofii polecam, natomiast małżonek zapełniając 90% wystawy ma pojęcie o malowaniu, technikach takoż. Tylko ten wyraz. Ciekaw jestem czy można pertraktować co do ceny wejścia; - dla 3-8 obrazków pani Z. 2 zł, a nawet 3.-, ale resztę nie oglądam, bo czarne drzewa na białym tle przygnębiają mnie nieco. A jeden warchlak wychodzący o świcie - wiosny nie czyni.
Mam nadzieję, że w końcu wiosna przyjdzie, bo przez ostatnie 4 dni biały samochód na białym tle powodował u mnie dziwną melancholię. Opony letnie założono już w marcu w autokomisie, a tu "zawieje i zamiecie". Zamiataliśmy i my parę razy, żeby chociaż udawać, że samochód jeździ o każdej porze. Coś z dachu spada z hukiem co chwilę - znaczy idzie nowe. Tak trzymać.
13 kwietnia 2003 niedziela Palmowa (handlowa)

Można w zasadzie ogłosić ostateczny koniec zimy, skoro na Zapiecku dziś stopiła się ostatnia piguła brudnej zawiesiny, niegdyś zwanej śniegiem. Pracuję od soboty, stąd pierwsze obserwacje mrówczej pracy miłych współobywateli. Ostatnie opady dość obfite spowodowały konieczność odśnieżania choćby środka staromiejskich uliczek dla przejazdu zaopatrzenia czy służb miejskich. Dzielna firma sprzątająca wynajęta przez miasto o nazwie chyba ZMORA (?), cały śnieg zapieckowy wrzuciła pod galerię informując zdumione "galernice" że przyjedzie ciężarówka i wywiezie. Oczywiście żadna ciężarówka nie przyjechała, a na niepokój "zasypanych" odpowiedziano, że teren przed Galerią "ZAPIECEK" nie podlega sprzątaniu, bo skoro go dzierżawią to same mają sprzątać. Dzielni sprzątacze dali się przekonać do odgarnięcia śniegu (30 zł), ale akurat na miejsce mojej siedziby. W sobotę przyszło dwóch przeszkolonych, rozdziobali bryły starego śniegu i poszli. Słońce i temperatura dokonały reszty.
Wynika z tego morał ogólny - jakie baran szef wydaje rozkazy - takie owcze wykonanie.

Słoneczko świeci, straż miejska się kłania, ja też, klienci uśmiechnięci, dziewczyny niektóre w szalach inne brzuszki wietrzą. Rozmowy niespieszne, a ucieszne;

1. Rozmowa pierwsza:
- Panie, panie. Ma pan taką książkę skąd Michnik wziął pieniądze?
- Pierwsze słyszę, miła Pani - mnie ciekawi bardziej skąd ja wezmę.
- Panie, pisali w "Tygodniku Solidarność", że wysyłkowo sprzedają, skąd ma Michnik pieniądze.
- No to czemu Pani nie zamówi, mnie to nie interesuje.
- Bo na ulicy taniej.

2. Rozmowa druga:
- Ile kosztuje Słownik Języka Polskiego?
- 50 zł.
- Jeden tom?
- Nie, wszystkie trzy.
- Aha. A jest coś o kotkach?


Rzeczy zwyczajne, codzienne. Niecodzienna nieco, a odkrywcza wielce była wypowiedź pani poseł Beger co w stosunku do własnej osoby stwierdziła odkrywczo;
- Jestem kobietą, nie jestem dżentelmenem.
Jeśli stwierdziła - Nie jestem dżentelmenem, jestem kobietą - sensu to nie zmienia.
W partii, którą reprezentuje w Komisji Śledczej Ta Pani, nikt nie jest dżentelmenem. Nikt o tym głośno nie mówi bo oczywiste fakty nie wymagają dyskusji. Wystarczy zapytać lub spojrzeć. Nawet w telewizor bez fonii. Samoocena żadna, samozadowolenia - Himalaje. Rozum kury, apetyt rekina ludojada. Reprezentanci jakiego odłamu społeczeństwa (bez programu), mogą porwać byłych PGR-owskich pijaczków? Chociaż alkoholik to człek chory, ale często swój honor ma. Tu jest to pojęcie nieznane, obce i wrogie. Jedyne hasło znane i porywające - (do śmiechu) to - Balcerowicz, musi odejść. Program zaś sprowadza się do - tzw. "rozliczenia złodziei". Zupełnie jak z tym złodziejem co krzyczał, że ukradli, ukradli i pierwszy w pogoń ruszał.
O przewodniczącym szkolonym przez służby nieznane w dalekiej Argentynie (podobno razem z ojcem toruńskiego radia) nie wspomnę, bo to ostatni zwolennik Saddama Husajna. Jednak terroryzm post-pgr'owski mi nie straszny, bo i tak na czymś przecie jakże znajomym się poślizną i z twarzą wtuloną w ciepły placek śnić będą o potędze bez Unii, Balcerowicza, NBP i ...szkoły.
Posłanka Beger deklaruje wykształcenie rolnicze średnie, podczas kiedy na Forum "Polityki" czytamy, że ma podstawowe, bo z powodu uniesień sercowych nie ukończyła. Pisać umie, bo jak twierdzi prokuratura w mieście Piła, wpisała własną rączką 1800 razy - imiona, nazwiska i "pesel" tych, co niby mieli na nią głosować. Z czytaniem cyferek gorzej, bo próby odczytania bilingów zakończyły się wykryciem dziewięciu numerów telefonów u jednego świadka, co go próbowała przesłuchiwać. Pewnie jakiś "numerant". Na razie zagrożona jest karą do lat trzech, za fałszerstwo, ale .. kto w "proroka" nie wierzy, ten do partii nie należy.
Popierający "Samoobronę", może muszą coś odreagować, może sami byli bici, gdzieś w kątku. Jeśli popiera ich 30 % podobno, to 25 % po prostu ma ochotę komuś przy..solić za własne niepowodzenia, a reszta ucieka przed prokuratorem - na drogę, lub pod wagon, a jak się da, to i do Sejmu.
Dziś wyjątkowo nie będę pisał o burakach co szantażują społeczeństwo. Jeszcze myślą. Bo jak przejdzie ich ustawa o "biopaliwach", to wejdą do Unii, a jak nie to nie wejdą.
Wszystko tak piękne, jak Michał Wiśniewski w TVN. Relacji z życia codziennego idola nie będzie (jest w okienku), bo co to za życie? Płakać można, ale lepiej przy cebuli, zdecydowanie zdrowiej. Śmiać się też można, ale powód niejasny, bo jak śmiać się z kogoś, kto tak się męczy dla nas, czy dla mas?
27 kwietnia niedziela

Ech, co to za dziennik, jak już prawie dwutygodnik. Mam jednak jak zwykle wykręt pewien, a bo kiedy mi dobrze i nic wątroby nie przewraca, to i dziennik skarżypyta odpoczywa. Najpierw więc - podziękowania. Za jajeczne życzenia wielkanocne i imieninowe, takoż. Nie wszystkim zdołałem odpowiedzieć, a więc niniejszym dziękuję najserdeczniej. Im człowiek starszy tym obchody mu milsze, a właściwie ciągle chciałby policzyć ilu to jeszcze mu życzliwych na świecie. Nie dziwcie się zatem mili upiornym staruszkom co o akceptację się dopominają, wszak jak dzieci naiwni na powrót się stają i o dobre słowo żebrzą. Oczywiście nie wszyscy, ale sporo ich, sporo, po różnych partiach bredzą i przed komisją śledczą stają. A tam już tylko mili układni i sympatyczni, ale skleroza jak cholera. Nic nie pamiętają, do niczego się nie poczuwają, wszystko to "pierdoły" jak to określił jeden światły czy też tylko dobrze oświetlony. Dlatego też proszę o wybaczenie, że komentarzy celnych, a ciętych brak, bo zainteresowanie moje (wszak jestem społeczeństwo) spadło hydrologicznie poniżej strefy stanów niskich. Jeszcze tylko pobudzić mnie może coś do "zrywania boków", ale nawet na damę z samoobrony już nie liczę.

No to teraz o przyjemnych i wesołych chwilach jakie dostarcza stół świąteczny, miłe rodzinne grono, telefony sympatyczne, klienci nie targujący się nadmiernie i nieoceniony Pan Wieczorkowski ratujący mnie bieżącą informacją "z obrad". Zabawka dla mężczyzny czasem chyba ważniejsza jak dla dziecka, bo taki więcej namiesza jak się nie wybawi. Ja mam to dzięki odkryciu małej adrenalinki przy jeździe samochodzikiem całkiem nowym, choć używanym. Minął miesiąc prawie jak jeżdżę po Warszawie, przestałem się już zastanawiać jak się skręca w lewo, trąbią na mnie już tylko czasem, a głownie z powodu niezbyt szybkiego startu na skrzyżowaniach. Niestety jako człek spokojny (w miarę) staram się aby najpierw opuścili je maruderzy, którzy jeszcze na czerwonym starają się skręcić. Zresztą osobliwe na jezdni panują zwyczaje - kierunkowskazy, które mogą informować gdzie kto ma zamiar jechać w wielkiej są pogardzie. Skręt w lewo, skok, skręt w prawo, wyprzedzanie i żadnych kierunków mój sąsiad nie pokazuje, potem trąbi że chce skręcać, ale żarówki oszczędza. Pewnie to te stare wygi co wszystko wiedzą, wtedy wolę albo uciec do przodu jeśli jest gdzie, albo spokojnie zmienić pas na wolniejszy - ale do tej pory nie wiem który to. Na znaku ograniczenie do 50 km, ja mam 70 na liczniku i zdejmuję nogę z gazu. Jeszcze nie zwolniłem a mijają mnie spokojnie z obu stron - normalka. Tylko ciągle mnie martwi ile kosztuje wymiana tej blachy co mam ją za plecami. Obym się nigdy nie dowiedział. Wniosek z motoryzacyjnych rozważań powtórzę - kupujcie panie swoim panom zabawki, a jeśli to samochodzik jaki czy 50 ha do uprawy, to tym lepiej świadczy o sile uczucia.

Praca, praca jak tylko słoneczko zaświeci. Miłe spotkania, często z klientami sprzed lat, no znów ta miła cecha każdego handlu, że każdy dzień grosz jakiś przynosi i na pensję czekać nie trzeba. Koszty też są, ale o podatkach to jest specjalna strona internetowa i tam wszystko światły mąż wytłumaczy, że będzie lepiej jak tylko trochę się podniesie.
Na Starówce sensacja niebywała, ledwo przyszedłem do pracy już miałem informacje "z pierwszej ręki". Geslera wywożą, krzyknęli sąsiedzi. Chodzi oczywiście o dom restauracyjny Gesler, kiedyś częściowo zwany "Krokodylem". Znany ten lokal w Rynku najpierw opróżniony został z alkoholi wszelkich w asyście policji i straży miejskiej oraz wielu zainteresowanych, po kilku dniach opróżniano lokal z mebli, szaf, foteli itp. Jak wieść niesie właściciel za lokal nie płacił prawując się z miastem, no więc nie płacąc czynszu - nie dostał zezwolenia na sprzedaż alkoholu. Podobno jest własna rozlewnia i jak tu nie sprzedawać, w Polsce przecie. Zaległości wylicza "ulica" na 3 miliony, co jest dla przeciętnego sprzedawcy książek kwotą równie miłą co nieosiągalną.
25 kwietnia właśnie, cała Warszawa została zakorkowana demonstracjami "Solidarności". Nie jest to już walka o wolność, a podobno z bezrobociem. Jednak po ostatnim światłym i pięknym kierownictwie, związek ten odziedziczył niemoc sprawczą. Gdzie ja to przeczytałem? Nie wiem. W każdym razie zamiast wręczyć petycję, zrobili zadymę, za co oblano ich z sikawki i poszli z katarem do domu. Wiaterek zimny powiewał.
Cieplejsza i milsza atmosfera panowała na Starym Mieście, gdzie Pani Prezydent Indonezji podejmowana była (chyba w "Bazyliszku") i zwiedzała co nieco. Nasza Pani Prezydentowa też podobno, ale nie widziałem niestety, choć aparat pod sukmaną skrycie trzymałem. Skończyło się na wymianie zdjęć z reporterami czerwono-białych (ichnia flaga odwrócona). Przy okazji wysprzedałem się z wszelkich albumów o Warszawie i jak tu nie cenić wymiany doświadczeń z dalekimi krajami.
Zdarzenia te odbywały się spokojnie i życzliwie pod okiem służb odpowiednich, co muszą się co chwilę po głowie podrapać, żeby coś do rękawa powiedzieć. Policja nasza też miła, światowymi markami już jeździ. Jednak zaskoczyli mnie funkcjonariusze parkujący swe niebieskie pojazdy na Zapiecku. Jeden obszedł samochód dookoła i coś na dachu majstruje, za chwilę drugi przy swoim robi to samo. Okazało się, że Panowie ci ostrożni są i nawet przy rządowej delegacji antenki wykręcają, upychając po kieszeniach. Może zapotrzebowanie jest właśnie na takie policyjne i małe? Ale, czy ktoś nie mógłby im popilnować?

W ramach rozrywki i rekreacji rodzinnej wywiozłem moje dziewczyny w "lany poniedziałek" do Żelazowej Woli i Niepokalanowa. W końcu książki wody nie lubią, a polewali się ponoć solidnie, więc pretekst do jazdy piękny. Zdjęcia i wrażenia na stronach "podróży i wycieczek" każdy znajdzie. Warto jechać, choć już wszyscy byli. Choćby tak, bez żadnego szkolnego obowiązku. Park przepiękny, dworek mniejszy jakby jak przed laty. W drodze powrotnej skręciliśmy na Niepokalanów i choć wiele budowli sakralnych widziałem, to bazylika robi wspaniałe wrażenie. Ponad 40 metrów wysokości i ponad 80 długości daje piękną perspektywę. Zakonnicy życzliwi bardzo, kiedy zapytałem o możliwość zrobienia zdjęć - jeden z braci zdziwił się bardzo - Ależ, prosimy, oczywiście. Po powrocie zaopatrzyłem się w książeczkę "Mazowsze w weekend" i studiuję, jaki tu zamek odwiedzić, czy skansen jaki. Jeszcze trochę i kozę zacznę kupować.

Dziś mokra niedziela, więc dostateczny pretekst do pouzupełniania internetowych zaległości. Na zapieckowych stronach przybyły właśnie piękne prace Doroty Dziekiewicz-Pilich. Jak już mi całkiem oczy wyszły na wierzch od tego wklejania obrazków, pojechaliśmy na pływalnię. Teraz takie nowoczesne z rzeką rwącą, zjazdem na własnej ... , jacuzzi itp. Niby dziecko trzeba było pomoczyć, ale sam chętnie w wannie 4 osobowej się zanurzyłem pod bąbelkami, a tu przyjemnie coś plecy masuje i jakaś noga obcej damy szuka oparcia. Same radości, wymagające jednak nieco ostrożności. W południe udałem się za przyjacielem co "w turystyce robi" na targi turystyczne, co na terenie Akademii Wychowania Fizycznego się odbywały. Sznur samochodów czekał cierpliwie, aby powoli wtaczać się na teren. Ochroniarz na czarno ubrany kasował 5 zł, szlaban w dół i jazda alejkami. Wszędzie setki, jeśli nie tysiące pojazdów. Za każdym rogiem następny "czarny" pokazuje - jechać dalej. W ten sposób nagle po kilku postojach i wielu zakrętach znalazłem się na drodze polnej jakiejś, co w dół schodzi. Okazało się, że już wykierowano mnie poza teren uczelni i mogę całą operację od nowa powtórzyć. Jakoś straciłem ochotę, bo kwitka nie dostałem (o 13 nie dawali) i co tu reklamować. Zawróciłem i opodal znalazłem puste miejsce bez opłaty. Jednak później zobaczyłem, że kwitki już dają i jakoś poczułem się głupio. Oczywiście smucić się nie muszę, ale uważam, że to niezdrowe, aby kilku panów zrobiło sobie prywatne podwórko z potężnej imprezy. Nawet nie bardzo mnie ciekawi ile utargowali na wpuszczaniu bez papierka. Na targach dziewczyny piękne, choć już nieco tłumem zmęczone (3 dzień targów). Życzliwych krocie, wszyscy zachęcają do odwiedzenia, zarezerwowania, do degustacji i zakupów. Dziś po znajomości oczywiście polecam: Lewin Kłodzki. Z miasteczka tego zakupiłem sok aroniowo-jabłkowy, tłoczony naturalnie w koszach wiklinowych i rozlewany do butelek. Na terenie ziemi kłodzkiej można zamówić do domu. Jak kto będzie w tej okolicy to warto, bo dobre i nawet witaminy jakieś pożyteczne, a świeże. Po znajomości podaję telefon (0-74) 869-89-69 lub 0 502 240 600. Za sympatyczną rozmowę z miłą Panią dostałem w prezencie herbatę z aronii. Jak nie będę nic pisał przez dni parę, to pewnie z nadmiaru witamin i po masażach wodnych - jestem chwilowo zajęty, powiedzmy poznawaniem przyrody. Co i moich miłych korespondentów spotkać może.