Dziennik
czyli nocnik
rok 2003

październik
5 października 2003

Październik muszę zacząć wiadomością smutną - zmarł człowiek bliski, serdeczny i wesoły. Odszedł na zawsze przyjaciel książek, satyryk, publicysta, rysownik przede wszystkim - Zbigniew Lengren. Przyjaźniliśmy się serdecznie choć okazjonalnie. Mieszkał niedaleko na ulicy Piwnej i co go biedne nogi poniosły w stronę Rynku - zawsze starał się przejść obok, zawsze też opowiedział jakiś żart - często nie do powtórzenia - bo zawiązany z sytuacją, chwilą, spotkaną osobą. Dożył 84 lat - wiek piękny dla 50-cio latka, ale dla człowieka z jego umysłem, humorem i werwą - ledwo pożyłem trochę mógłby powiedzieć. Jego słowa ostatnie, kiedy nogi spuchnięte już go dobrze nie niosły, a laska jakże wstrętna i zbędna mu się wydawała - to: " Wołają mnie tam na górę.."
Zapamiętany niesłusznie - głównie jako autor żartów rysunkowych związanych z "Przekrojem" o przygodach profesora Filutka. Amator dobrych trunków, koniaki rozpoznawał bezbłędnie. Już nie zaskoczy nas dowcipną puentą czy żartem trafnym.
Będzie tylko smutniej i szarzej bez Pana - Panie Zbyszku.

Piszę o zdarzeniach wrześniowych jeszcze bo uciekłem od szarej warszawskiej rzeczywistości pomagać przyjacielowi w zdobywaniu reklam dla internetowego informatora turystycznego, który czasem pomagam mu prowadzić. Samochodzik mój dzielny pokonał ok. 1600 km od poniedziałku do piątku, co daje niezłą średnią dzienną - nie do uzyskania podczas kręcenia się po mieście. Największe wrażenie zrobiła na mnie jazda w ulewnym deszczu - autostradą. Dopiero przy prędkości 150-160 km/godz. nikt mi już nie zalewał szyb i nie zmuszał do jazdy w wodnym tunelu. No i widoczność lepsza, ale nie polecam - emocje są spore. Ciekawostka taka, że po deszczu tworzą się kałuże, a myślałem że na autostradzie gładź jak na stole bilardowym. Przejazd przez takie oczko małe gwarantuje utratę przyczepności co daje miły efekt chłodzenia na plecach.. Też nie polecam.
Polecam za to wakacje, wagary czy jak kto woli krótki wypad do znanych i wydeptanych kurortów czy miejscowości - w okresie poza sezonem wszelkim - letnim czy zimowym. Październik jeśli nie leje lub koniec września wydaje się terminem najbardziej odpowiednim. W pensjonatach, pokojach, studiach i apartamentach można przebierać do woli. Negocjacje wszelkie cenowe są na poziomie żartobliwym - czyli hydrologicznym - jako dolna strefa stanów niskich. To samo dotyczy restauracji, knajp wszelkich czy dawców żywienia jakichkolwiek. Jeśli spotkamy jakąś cenę sezonową - wystarczy zwrócić uwagę na niestosowność takiej propozycji i wszystko cieszy już podniebienie i kieszeń. Kręciłem się głównie po wszelkich dróżkach Zakopanego, Białki Tatrzańskiej i Bukowiny. Na zakopiańskich Krupówkach widać turystów kilkunastu zaledwie, a wystarczy w bok nieco odskoczyć by cieszyć cię wolnością samotnego zdobywcy wszelkich pagórków czy wzniesień. O wyższych partiach gór nie wspominam, bo badania te prowadziłem wyłącznie w ciemności z uwagi na wrodzony lęk przestrzeni. Przyjaciel zaproponował wizytę na jazzowym koncercie na Kalatówkach gdzie trzeba było wleźć od Kuźnic, całe szczęście że nasz gospodarz (góral z Białki) dysponował zezwoleniem na wjazd do samej kolejki. Niestety dalej już pieszo. Po kilkunastu metrach okazało się że wcale nie jest chłodno i że pomysł zabrania latarki do świecenia w bagażniku był zbawienny. Kocham lud góralski szczerze od kiedy Jasiek rzykł do Hanki, że górolska muzyko to nie jezd. Dzięki temu zepsuliśmy wieczór tylko jednemu panu, sami zadowoleni wracając z myślą, że synkopy w młodzieżowym wykonaniu to nie nasza specjalność, a z góry to nawet lepiej się idzie.
W Zakopanem, i wszelkich podgórskich okolicach słychać jeno stukot i warkot - tak pracują cieśle przygotowując nowe pensjonaty i rozbudowując stare. Widziałem z jaką wprawą posługują się teraz miejscowi fachowcy tnąc drewno piłami mechanicznymi, a nie guzdrząc się piłami czy innym ręcznym narzędziem. Wkrótce nowy sezon - zimowy - pokoje już zamówione (w większości) - wszystko wliczy się w cenę pobytu.
Zdjęć zrobiłem ponad 160 - coś tam na strony turystyczne się wybierze i tylko jedna miła buzia (przepraszam dwie) - młodej gospodyni od Chowańców (studiuje na UJ) i Pani recepcjonistki w "Hyrnym". Reszta to pokoje, stropy drewniane, więźby dachowe, kominki, schody, stołówki, łazienki i ubikacje lśniące. Same takie nudziarstwa do zachęty dla przybywających. Skarpety pod Gubałówką po 5 zł., skrzynka na skarby z kluczykiem 20.-, deser owocowy z bitą śmietaną 4 zł, Wz-tka też 4 zł, ale wielkość małego tortu. Benzyna tańsza nieco na trasie niż po miastach, a i z ochotą ciśnienie w oponach zmierzą.
W sobotę czyli wczoraj ambitnie udałem się do pracy i cóż widzę - na warszawskiej Starówce- tłumy mniejsze niż na ryneczku niedawno widzianego powiatowego miasteczka. Na padanie zbierało się powoli, a i tak mnie deszcz zaskoczył. Jedyny zadowolony z mokrej roboty, to sprzedawca kaczek pływających, któremu deszcz nie przeszkadza. Biedny tylko cały dzień musi kręcić i nakręcać te kaczory żeby w plastikowym pojemniku żwawo machały skrzydłami czy płetwami (co tam które ma za napęd). Przychodzi taki biedny sprzedawca do domu, a żona mówi - tylko nie kręć!
15 października 2003

Przed chwilą od kapuśniaku oderwał mnie dzwonek do drzwi. A kto to? Do siego roku życzy kominiarz. Od razu wysłałem dziewczyny domowe do kręcenia guzikami, chłopak młody niech mu pokręcą. To pierwsze życzenia noworoczne w październiku i przemyślność tych dachowych przyjaciół mój wzbudza podziw. Nie dość że wysoko pracują, to na nikogo z góry nie patrzą, a jest coś w tym zawodzie co wywołuje nasz uśmiech sympatii. Drugi uśmiech sympatii posyłam dziś chłopakom z patrolu policyjnego co Starego Miasta pilnuje. Jadę sobie swoją białą "szczałą" jak mówi moja poznańska sympatia (rodzinna), a tu nagle na krótkiej ulicy co nazwa się Długa - macha do mnie lizakiem jakaś postać przez okno granatowego poloneza. - Proszę się zatrzymać!
Wysiadam w nerwach okropnych, rachunek sumienia w takich przypadkach galopujący i co? Nic mi nie pasuje - za co to? Dokumenty i rozmowa krótka - Pan nie reaguje na sygnały. Jakie sygnały myślę sobie, Miodową przejechałem na zielonym, innych nie było. Okazuje się że mili Panowie dawali mi do zrozumienia światłami swojego pościgowego wozu, że chcą ze mną porozmawiać. Żadnych sygnałów nie widziałem w zaparowanej tylnej szybie, ogrzewanie dopiero narysowało kilka linijek. Przeprosiłem uprzejmie, jednak japoński ukłon mi nie wyszedł za bardzo, bo twarz miałem na wysokości przyszłych orderów mojego rozmówcy. Jak się domyślam, to wzbudziłem pewne zainteresowanie wyjeżdżając dość żwawo ze Starego Miasta. Stąd też padło pytanie dlaczego tam jeżdżę. No nie jeżdżę, ale okazjonalnie dotarłem na wernisaż jaki był właśnie w zapieckowej galerii. Tak więc po okazaniu stosownej tekturki z pieczątką, która upoważnia tam pracujących ....(i tak dalej, i tak dalej) - zostałem pouczony o konieczności zwracania uwagi na sygnały świetlne jakie na przykład mogę dojrzeć w tylnej szybie także. Podziękowałem raz jeszcze - stosunki nasze uległy pewnemu ociepleniu, a mój rozmówca zwrócił mi wszystkie papiery mówiąc - Panie Marku - proszę pamiętać. O tak, zapamiętałem już dobrze, bo tak prawie familiarny stosunek do mnie, czyni mnie nie tylko lepszym na drodze, ale i na poboczu. Od tej pory częściej spoglądam w lusterko i rozumiem nareszcie te Panie, które niby coś tam w makijażu poprawiają - one po prostu wiedzą jak uważać na te, no - sygnały.

Święto wielkie było wczoraj, a właściwie jubileusz Kubusia Puchatka, który pokazał się na świecie w formie drukowanej równo 80 lat temu. Do dziś jak coś mnie przerazi to rzucam się do ucieczki jak ten Prosiaczek kochany z krzykiem (wewnętrznym) Słoniocy!, Słoniocy! Co do tego, że każda pora jest dobra na małe co nieco, też zgadzam się najzupełniej i stosuję do rad Kubusiowych. Martwi mnie tylko, kto mnie przepchnie dalej jak gdzieś utknę. Na szczęście nie odnosi się to, do przepychania do następnej klasy, co już czas jakiś mam za sobą. Wczoraj też dzieci miały z głowy problemy szkolne bo obchodzono Dzień Edukacji Narodowej inaczej zwany Dniem Nauczyciela. W dniu tym nauczyciele nie pracują, a więc lekcji nie ma. Dzieciaki z kluczami na szyj latają, jak już wiekowo odpowiednie do życia podwórkowego. Młodsze tylko musza zadbać o zwolnienie rodzica z pracy (celem zapewnienia opieki). I kto ma święto? - prawie wszyscy. Dobrze to pomyślane.

Mój ulubiony serial już nie przynosi mi rozrywki, bo uczestnicy tego dramatu w odcinkach grają niezmiennie te same postacie i nikt już nic do tej sztuki nikt nie wniesie. Mam oczywiście na myśli komisje do zbadania wszystkiego co się wiąże z łapówką jaka Gazeta Wyborcza nie chciała dać za ustawę. Blondynki są dociekliwe w takich szczegółach że ucho igielne na wielbłąda czeka. Szatyni walczą jak szatany ze stroną przeciwną partyjnie, a po tej samej stronie stołu siedzącą, bez względu na płeć i opieszałość, bądź gonitwę myśli uczestników wielce szanownych. Wszyscy już wszystko wiedzą stąd badanie szczegółów, analizy dogłębne i wnioski przedwstępne. Sympatia moja płci żeńskiej męczona było długo i bez sensu z konfrontacją włącznie. Kto to widział kobiecie takie rzeczy robić. Nie od dziś wiadomo, że kobieta pracująca u dobrego pracodawcy - jest niezwykle sumienna i oddana sprawie ponad miarę. A jak jeszcze znajduje uznanie i podziw to tylko JEJ powierzać zadania. A jeszcze te nogi.. marzenie licealisty w dowolnym wieku. Pani minister - będzie mi brakować tych spotkań, ale może znowu nakręcą jakiś serial i wejdzie Pani w pełnej krasie, nie ze stertą segregatorów, ale z elegancką torebką.
Telewizora też już nie włączam wcale, albo z wyraźną niechęcią, bo budżet się wali, a sympatia do rządu spada i spada. A kto w Polsce kiedyś jakiś rząd kochał? Wiadomo w powszechnym mniemaniu, że tylko nieliczni dostaną te rządowe posady i tylko nieliczni zasiądą w Sejmie. Tak więc cały naród wyjątkowo zgodnie tym swoim wybrańcom zazdrości i ledwo wybranych już za kratami widzi. Normalne to ludzie jak każde - mawia pewna dama - ale inszych tak po kieszeniach nie macajom. Więc afer dostatek, bo niewinne dziecię już przy porodzie w łapę dać musi, bo się pępowiną udusi. I do śmierci tak czyni każdy, kto nie chce pod byle płotem, bez badania słuchawką leżeć. Nie dotyczy to tylko górników dołowych, bo oni tylko sztygarowi.
Tak wiec morał mi taki wyszedł w ten październikowy wieczór, ze dajmy kominiarzowi grosz jaki, bo tylko on jeszcze nam szczęście przynieść może i to nie tylko w totku ale i w innych sprawach. Mam tu na myśli uczucia wzniosłe i tzw. wyższe, do których wszelkie wzdychania też się zaliczają. Jesień sprzyja kontaktom bliskim, skoro chłodniej z dnia na dzień i cieplejszym spojrzeniom, bo wcześniej zmrok zapada. Przytulmy do serca zatem dziś Teresy i Jadzie, bo to ich święto. Aby do wiosny.
27 październik 2003 poniedziałek

Wycieczki na ogół za szybko się kończą, zupełnie jak wakacje. Jeszcze by się chciało dzień, dwa przedłużyć. Zawsze mam takie wrażenie po powrocie do Warszawy, może lokalny patriotyzm u mnie szwankuje. A może na wyjeździe prawie nie oglądam telewizji, rzadko jakaś gazeta w rękę wpadnie, mniej mnie denerwują wszelkie posiedzenia, rządy i inne takie. Oglądam to na co mam ochotę, pogawędki nieśpieszne, zwiedzam czasem co nieco, towarzystwo na ogół przyjazne, a czasem piękne i jak tu pędzić do zwariowanej codzienności.

W zeszłym tygodniu udałem się do miasta ślicznego i sławnego - do mojego Poznania. Wychowywali mnie tam trochę w dzieciństwie - stąd sentyment pozostał na zawsze, widać więcej uśmiechów było jak klapsów. Dzisiejszy Poznań to miasto dobrze zorganizowane, czyste i punktualne. Najbardziej podobała mi się przejezdność miasta. Dawne uliczki poszerzono tak, że stanowią wielkie arterie przecinające miasto w różnych kierunkach. Są obwodnice także, drogi szybkiego ruchu, ale i korki również, ale jakie to korki, skoro rozładowują się same sukcesywnie i szybko. Warszawskim nie dorównają. I to głównie z powodu bałaganu organizacyjnego w stolicy, gdzie "wykopki" intensyfikują się na powrót z wakacji właśnie. Komunikacja miejska w Poznaniu jeździ wg rozkładów minutowych i wiadomo o której trzeba być na przystanku żeby na czas dojechać. Znajome dziewczyny umawiają się na poranne plotki jadąc w tym samym kierunku i jeszcze do pracy zdążą. Umawiałem się z rodziną i znajomymi w różnych punktach miasta - wszędzie jeżdżąc samochodem, a mimo to przemieszczałem się sprawnie i szybko. Kierowcy poznańscy bardzo sympatyczni - widząc inne niż miejscowe numery rejestracyjne - zaczekają aż się taki wyplącze i skręci właściwie, albo ustąpią uprzejmie, albo dadzą znak światłami grzecznie. Główny powód mojej obecności w Poznaniu to Tour Salon 2003 czyli Targi Turystyczne. Znajoma (miła Pani poznana przez internet!) wynajęła nam (2 osobniki płci męskiej) mieszkanie na Osiedlu Rusa. Piętro dziesiąte, widok niezapomniany, jezioro Malta blisko. Codziennie udawaliśmy się samochodem na parking targowy przy ul. Matejki, a stamtąd autobus zawoził nas na teren targów, powrót zorganizowano równie sprawnie i wygodnie. Targi jakby mniejsze nieco niż w zeszłym roku, na oko o 1/5 stoisk. Widać mniej reprezentacji poszczególnych regionów, a więcej biur podróży, hoteli i pensjonatów. Wydawnictwa coraz piękniejsze, foldery reklamowe coraz bardziej profesjonalne. Obsługa fachowa i piękna, prezesi w brzuchatej formie jak zwykle. O wszelkich sprawach handlowo - zawodowych należy rozmawiać w godzinach od 10 do 14. Potem może być kontakt utrudniony z uwagi na spożycie reklamowych napojów o swojskich nazwach jak np. whisky (?), Gold Waser, Metaxa, i wiele, wiele innych. Czysta uznawana jest za wulgaryzm i nie stosuje się przy pracy.. Na stoisku fotelowym Sasino k/Łeby młody człowiek z uwłosieniem równie ubogim jak moje, zajęty był popijaniem nalewki, więc nie miał czasu w ogóle rozmawiać, ale to był wyjątek pałacowo - konferencyjny. Po raz pierwszy na targach prezentowały swoje propozycje muzea regionalne. Pomysł świetny i ciekawy. Od karabinu maszynowego z I wojny światowej, mamuta leśnego, po kolekcje lamp, renowacje ikon itp. Miejsce na ekspozycję sienkiewiczanów też się znalazło. Najsympatyczniejsza grupa wystawców to stowarzyszenia agroturystyczne i poszczególni gospodarze reprezentujący swoje wiejskie pensjonaty. Za niewielkie pieniądze można było kupić folder z wszelkimi informacjami, miodek, wyroby rękodzieła, pamiątki regionalne itp. Postanowili sprzedawać nie rozdawać, bo jak kto ciekawy to tanio kupi, a jak za darmo to w kąt rzuci i weźmie nawet jak mu to do niczego niepotrzebne. Zdjęć zrobiłem tam sporo. O formę cielesną targowiczów (nie targowiczan!) dbały kuchnie regionalne i wybranych ośrodków. Ja wierny kuchni wielkopolskiej jednego dnia degustowałem roladę wieprzową na placku ziemniaczanym (niestety z dodatkiem kapusty czerwonej, która wpłynęła rozmiękczająco na nieszczęsny placek). Na drugi dzień była golonka z wody z dodatkami. Deserowy rogal marciński zapakowano mi już do domu widząc z jakim trudem wydobywam się zza stolika. Do poznańskich wrażeń kulinarnych muszę dodać ser smażony z kminkiem, którego niedokończone drugie pudełko dowlokłem aż do Warszawy. Tu nikt takiego specjału nie zna i dobrze - mam poważny powód do kolejnego wyjazdu. Byłem też w zaprzyjaźnionym domu, gdzie raczono mnie kotletami mielonymi tej miary smakowej, że po drugim dopiero przypomniałem sobie że trzeba zapytać czy można jeszcze.
Samochodzik sprawdził się dobrze, nie na darmo akumulatorek zdechł przed samym wyjazdem dając mi do zrozumienia, że zima idzie i nowy jak znalazł. Wracałem w czasie 3 i pól godziny - 303 km czyli spokojnie raczej, TIR-ów mniej głównie rosyjskie, ukraińskie i bułgarskie mijałem. Autostrad A-2 płatna zł 10 choć tylko 9 się należy bo część trasy tej słynnej w remoncie. A we Wrześni zgubiłem wjazd na autostradę bo napis schowany gdzieś pod mostem - tyle tylko narzekań na tydzień pobytu. Kłaniam się Poznaniowi nisko, poznaniankom z radością i podziękowaniem.
31 października 2003 czwartek

Wszyscy lubią otrzymywać listy, ja też. Dlatego ucieszyłem się, gdy ze stosu reklam wysypujących się z mojej skrzynki wypadła dość gruba biała koperta. Bez okularów doczytałem się, że Telekomunikacja Polska pisze do mnie.. Po powrocie do domu zasiadłem wygodnie oczekując miłego pisma, dlaczego to pomimo usilnych starań nie założono u mnie "neostrady". Niestety nie była to odpowiedź na dręczące mnie pytania (zadane pismem własnym 16 września) tylko biling rozmów za wrzesień br.
Biling czyli wykaz połączeń telefonicznych to obecnie jeden z najbardziej studiowanych dokumentów (np. przez Komisję Śledczą do spraw ważnych dla Pani Begier i Błochowiak). I ja zagłębiłem się w ten mój 6-cio stronicowy dokument, z którego chciałem dociec jak to dzieciska kochane wydzwaniają na koszt rodziców. Oczywiście założenie z gruntu błędne, dzieci mają co innego do roboty albo dzwonią jakoś potajemnie, bo największym gadułą wszechczasów zostałem w miesiącu wrześniu 2003 właśnie ja sam. Dokument jest kompletny i rzetelny mimo braku podpisu kto wykonał, ale czas jego analizowania daje podstawy do takiego stwierdzenia. Wykonano bowiem ten spis połączeń 6 października - wysłano 22 października, a dziś tj. 31 października dostałem. Wysyłano więc 18 dni (kto to badał ciekawe?) i szedł ten list obszerny - w mieście stołecznym Warszawie dni 9 (dziewięć). Najwięcej połączeń miałem z Infolinią T P S.A. bo chciałem sierota naiwna założyć usługę zwana neostradą. W sprawie konfiguracji dostępu (PIN, ID i hasła) zacząłem dzwonić od 11 września gdy tylko dostałem sprzęt do montowania. Już po siódmej próbie dodzwoniłem się i rozmawiałem (konsultant się konsultował) 20 min 37 sek. Następnego dnia 12 września szczęście niebywałe, za pierwszym razem się udało połączyć (po raz pierwszy i ostatni) na czas konsultowania 11 min i 16 sek. Później już dopiero za 9-tym razem. Rekordy pobite zostały jeszcze kilka razy i tak w dniu 22 września połączyłem się z infoliniową konsultacją za 22 próbą, co zaowocowało czasem połączenia na 31 minut i 20 sek. Tylko 12 września miałem dłuższe połączenie bo na 38 minut i 03 sek. , ale za to dodzwoniłem się w 20 próbie. Jak mnie podsumowano dokonałem 143 połączeń z czego 12 było faktycznymi rozmowami, które trwały powyżej 1 minuty (!!!). I po co ja to piszę? A po to żeby na tych ulotnych internetowych łamach odnotować niebywały postęp (podstęp) techniczny, socjologiczny i w ogóle magiczny. Weszliśmy bowiem w erę cyfrowej obróbki klienta i niech nikt nie liczy, że kiedyś z jakimś urzędnikiem Telekomunikacji stanie twarzą w twarz. Zlikwidowano właśnie pod koniec września wszystkie Biura Obsługi Klientów tzw. BOK-i. Zapewne po moich i innych petentów interwencjach. Teraz można reklamować i interweniować ale do słuchawki tylko. Np. na rachunku za telefon zwanym obecnie fakturą VAT znajdziemy informację o numerze telefonu do INFORMACJI. Dzwonimy pod 95 76. Automatyczna panienka powiadamia nas, że numer już jest nieaktualny, bo wszystko załatwimy i wszystkiego się dowiemy pod numerem nowej infolinii nr 93 93 - zwanej "błękitną linią" od koloru oczu prezesa zapewne. Zadzwoniłem tam z powodu zawyżonego rachunku (za SDI czyli stary dostęp do internetu). Po przeczekaniu informacji o różnych przekierowaniach i wciśnięciu właściwej cyferki nowy automat oznajmił ze wszyscy są zajęci bardzo, bardzo i że czas oczekiwania wyniesie ok. 3 minut. Już po 9 minutach zgłosiła się miła i żywa (!) panienka. No czy to nie prościej i milej niż iść do jakiegoś biura i tam składać podania? A jednak nasza konsultacja ograniczyła się do odnotowania moich żalów rachunkowych i prośbie o - ..złożenie stosownej reklamacji w Telekomunikacji i na piśmie. Nawet kod pocztowy podano mi uprzejmie. Ot potęga postępu.

Z tej krainy szczęścia zszedłem na ziemię i dla odprężenia rozpocząłem konsultacje z moim sympatycznym Panem Leszkiem co mi czasem samochód naprawia. Jak się okazuje wystarczy wymienić dwa łożyska, które razem z piastami się montuje. O Piastach słyszałem ostatnio w muzeum regionalnym wielkopolskim więc moje pytanie - ile - okazało się całkiem nie na miejscu - tylko 480 zł za sztukę, no i montaż... Opony już wymieniłem na zimowe wiec pogoda jak na wiosnę i o szalikach i czapkach na razie można zapomnieć.. A tak na ogół wszyscy zdrowi tylko nie wiem czemu ugryzłem lodówkę i kopnąłem moją wygodną kanapę.
Napiszcie coś miłego do mnie ... nawet niech to będzie na 4 litery. Zawsze jakaś miła odmiana.