Dziennik
czyli nocnik
rok 2004

luty




7 lutego kolejny wernisaż w Galerii "Zapiecek"

Swoje prace prezentują - Mariola Jaśko i Mariusz Krawczyk. Pierwsza abstrakcja dająca mi do myślenia, ciekawa i zastanawiająca.



Na wernisażu - Jerzy Połomski i Hanna Bakuła
16 lutego 2004 poniedziałek

Nareszcie do szkoły - krzyknęli rodzice. Tak dziś w stolicy i okolicach dzieci poszły nareszcie do szkoły. Choć więcej siedziały w domu jak szalały na nartach we włoskich Dolomitach, to jednak rodzice spokojniejsi. Już nie trzeba wisieć na telefonie z instrukcjami; weź czapkę, szalik, zadzwoń do babci, odgrzej zupę, tylko 1 godzina przy komputerze, nikomu nie otwieraj, to nie klub - niech się koledzy nie schodzą.
Biedne dziecko skoro nie na zimowisku, a w domu, jak w 3/4 polskich domów to niestety pracuje na rzecz telekomunikacji, zwiększa zużycie prądu, je nie wiadomo co i wychodzi niby do koleżanki ale tak naprawdę? Ledwo taki rodzic wróci z pracy juz marudzi; kończą się ferie, powtórz historię, słówka z francuskiego do nauki, lektura zaległa, nie garb się. No i jak tu wypoczywać na tych feriach? Martusia zaliczyła 2 wizyty u koleżanek, jedna u rodziny, sanki - 1 popołudnie, kino = 0. A dlaczego? Dziecko czyta. Tuż przed feriami miał się odbyć szał sprzedaży pod tytułem "Harry Potter i Zakon Feniksa". Szał był tylko w prasie i telewizji, nikt się nigdzie nie pchał choć w wyznaczoną sobotę zaczęto 20 minut po 7 rano sprzedaż. Ha, ha - Marta była już o tej porze po 200 stronach lektury, ponieważ bez żadnego problemu dzień wcześniej sprzedawano na dziesiątkach stoisk, przy rękawiczkach i parasolkach również. No i cena była 44 zł a dzień później, tak jak wybito na książce 49.- (w miękkiej oprawie). Nakład podobno 600.000 więc do dziś zalega wszelkie wystawy, kioski itp. Już dawno tak ładnie nie schrzaniono tak pięknego interesu. Powinno się spokojnie wydrukować 100.000 a może nawet mniej o połowę - powinno na kilka dni nawet zabraknąć.. No i jak się robi ogólnopolską akcję sprzedaży o jednej godzinie, to można by i hurtownie jakoś tym zainteresować. A tak w piątek - przed księgarnią Żeromskiego (Solidarności/Jana Pawła) - duże stoisko z kalendarzykami i oczywiście Potterem, księgarnia natomiast nie sprzedaje bo od soboty dopiero. Kawałek dalej przy Chłodnej na wystawie w saloniku prasowym jest Potter Harry, piękny, granatowy, 955 stron tekstu, ale nie sprzedają, bo dopiero od jutra. Za to 50 metrów dalej przy Hali Mirowskiej - proszę uprzejmie.
Tak więc radości na całe ferie myślałem naiwny. A tu dwa dni nie minęły i dziecko juz "bez przydziału" łazi po mieszkaniu. Zdziwiłem się okropnie bo to najgrubszy tom - przeczytała. A potem nawet na odśnieżanie samochodu niezbyt chętnie - bo powtórka z rozrywki. Cały Potter od początku. Już jest w połowie V tomu po raz drugi.

W domu grypa dogorywa co jedno wstanie, to drugie gorączkę łapie. Ostatnio żonę mi dopadło, co objawia się nadpalonymi garami, skrobaniem piecyka i zafarbowanymi gaciami (pralka jakaś głupia kolorów nie rozróżnia). Zima niby dogorywa, ale jakoś nieśpiesznie, co w nocy dowali śniegu to rano woda bębni o parapety. No i jak tu w Polskę jechać? Środki umiarkowane bardzo, ostatnio zbieram na łańcuch rozrządu co po 100 tyś. się wymienia, a mój ma 130 tysięcy i .. mechanik czeka w napięciu.

W ramach ferii jeszcze, zaciągnąłem dziecko na Plac Zamkowy żeby rzeźby Mitoraja obejrzeć - stojące głównie, ale i leżące trochę. Wielkie to i puste w środku, a co poniektóre dzieciaki usiłowały penetrować np wnętrze głowy leżącej pod Zamkiem.


Grupka dziewcząt fotografowała się pod "zwisem męskim" sztuk jeden, natomiast dyskusja sprowadzała się do określenia proporcji przyrodzenia wyrzeźbionego herosa. Panny frustrowały się wielce, czy tego ma tak dużo, czy miałby niewiele, gdyby jak ten Kaziu miał tylko metr-siedemdziesiąt - a nie 3 metry. Podsłuchane wypowiedzi autentycznie, ale bez zachowania wyrażeń oryginalnych. Ale ma.. to stwierdzały zgodnie. Zamkowa sceneria pasuje do takich wystaw, szczególnie w kierunku Pałacu "Pod Blachą" czy na podwórku zamkowym. Gdzie indziej - nie koniecznie. Ktoś wpadł na pomysł równoczesnego umieszczenia na Placu również okazałego jachtu, co w okresie zimowym jest szczególnie uzasadnione (chyba tęsknotą żeby wypłynąć jak najdalej). Maszty wysmukłe na tle dzwonnicy św. Anny prezentowały się okazale, gorzej nieco buda z hot-dogami, która nagle znów wypłynęła z niebytu. Już plac odzyskał nieco historyczny wygląd po żmudnych staraniach i wywózkach bud różnych (Zarząd Terenów Publicznych pod czarującym kierownictwem tu zawalczył), a tu znowu buda straszy. Ale chyba szans nie ma na przetrwanie. Swoja drogą musi to się nieźle opłacać bo są koszty wywózki i przywózki, walki mandatowo-parkingowe, towar, pensja sprzedawcy itp. Życie nie znosi próżni więc jak naród szuka taniej przekąski na wycieczce to nie pójdzie do klimatyzowanej restauracji.
I tyle tytułem wstępu do kończącego się miesiąca lutego, wiosno przybywaj. Serce się rwie, dusza i autko do wyjazdu jakiegokolwiek choć na dwa dni. Za życzenia walentynkowe dziękuję, sam nie wysyłam, kocham się rok cały "w zasadzie" - podobno z upływem lat "trudniej jakby znaleźć zrozumienie". Bo jakby więcej się mówi, niż działa. I tylko ta krzynka ironii ratuje nas jeszcze przed śmiesznością.a
27 lutego 2004 piątek

Podobno wiosna blisko? Dla pocieszenia serc i ducha powinno się pisać o kwiatkach, bocianach co już za 2 tygodnie mają przylecieć, i uczuciach jeśli nie do płci jakiejś miłej oku to do bliźnich choćby. Ale nie da się - coraz mniej powodów do wesołych podskoków i optymizm już nie chandra tylko zżera, a życie codzienne.
Sympatyczna koleżanka moja, co na co dzień też książką się para, opowiedziała mi zdarzenie, którego była mimowolną uczestniczką. Jadąc do pracy tramwajem linii 26 wczoraj tuż przed południem była świadkiem morderstwa. Trzech młodocianych osobników w tramwaju, w pierwszym wagonie, przy obecności wielu pasażerów, dopadło chłopaka i zażądało oddania komórki. Ten nie chciał widocznie pozbyć się upragnionego telefonu - odmówił - no to został pchnięty nożem. Bandytyzm w czystej postaci na oczach pasażerów, którzy pokulili się ze strachu, tylko dwie kobiety zaczęły krzyczeć. Jeden przytomniejszy mężczyzna (jak się potem okazało spoza Warszawy) zadzwonił po policję i kazał motorniczemu zablokować drzwi. Policja była b. szybko w końcu zdarzenie miało miejsce na ul. Solidarności pomiędzy Jana Pawła II i placem Bankowym (na wysokości ul. Orlej). Bandytów złapano, Ci bacznie i bezczelnie przyglądali się kobietom, które widziały całe zdarzenie i chciały zeznawać. Pogotowie przyjechało - stwierdzono zgon napadniętego chłopca.
Napadów takich jest coraz więcej, ale wiadomość o rozboju i morderstwie wśród wielu ludzi stłoczonych w jednym wagonie tramwaju wydaje się szokująca. Czyż nie było by naturalnym odruchem stojących tam ludzi rzucenie się na młodocianych bandytów. Ale to nie film tylko smutne, szare, codzienne życie. Tylko kilku osobom możemy zawdzięczać to, że bandyci zostali ujęci. Po co to komentować. A jednak chyba trzeba, bo już nie o znieczulicę czy strach pasażerów tu chodzi, ani o brutalność bandytów. Istnieje powszechne przekonanie, że będzie tylko gorzej, bo nic, albo niewiele, państwo w którym żyjemy robi dla swoich obywateli.
Teoretycznie mamy demokrację, co ma się objawiać dostępem do urn wyborczych od czasu do czasu. Jednak już na poziomie tworzenia prawa czyli podstaw istnienia demokratycznego państwa, mamy do czynienia z manipulacjami, oszustwami, łapówkami i wszelkiego rodzaju naciskami. Prawo zatem uchwala się takie jakie jest wygodne danej grupie u władzy. Po wojnie wmawiano wszystkim że jedyny i najwspanialszy ustrój komunistyczny, no może socjalistyczny przyniesie przyszłym pokoleniom powszechną szczęśliwość. Okazało się jednak, że KADRY są najważniejsze i tylko kadrowi przedstawiciele ciemnej masy mieli prawa, przywileje i korzyści. Potem młodzi mieli wsiąść sprawy w swoje ręce i wyprowadzić kraj z kryzysu. Okazało się jednak że ukradziono, zmarnowano czy wyrzucono w błoto tyle, że jedyne wyjście to zaciskanie pasa. Od trzydziestu paru lat długi państwa za granicą rosną nieustannie. Dług wewnętrzny czyli deficyt osiąga poziom bankructwa powszechnego określonego w konstytucji. A wesołe kolesie co udowadniają nam co wieczór w telewizji że opracowali program, cieszą się i ściskają chyba dlatego że jeszcze nie powołano Trybunału Stanu do rozpatrzenia kilku ciekawych poczynań.
Przeciętny obywatel skoro sam jest okradany na każdym kroku przez rządzących, robi wszystko aby dać temu państwu jak najmniej. Jeśli doprowadzono do skutecznego upadku służby zdrowia, kilku gałęzi przemysłu (motoryzacja, wydobycie i dziesiątki innych), szkolnictwa także, jeśli zamiast budować autostrady kupuje się samochody służbowe do obserwacji postępu prac - to już nie tylko materiał dla satyryków ale i powód do społecznej wściekłości. Jeśli w powszechnym przekonaniu istnieje przyzwolenie władzy na łapówki, bo sama bierze, to o jakim państwie prawa można mówić? Samochody kradną. A kradną - wykrywalność żadna - powód - brak centralnego rejestru pojazdów.
Ha, ha - przeciętnemu Kowalskiemu Leonowi jawi się to jako parodia zupełna. Przecież od lat słyszymy że juz ma być, że przetarg, że koszt wielomilionowy. I nic, no to Pan Leon myśli sobie może, dobrze że kradną, bo to i rynek części i czasem okazja się trafi. A nie można taniej? - pyta dziecko naszego Leona - można, ale się nie opłaca. Bo trzeba wdrożyć system komputerowy i to taki co nie działa, takie są zasady. System kosztuje tyle co lot na Marsa, ale działać nie musi, ważne że kilka firm znajomych uczestniczy w przetargu. Zupełnie jak z warszawskimi mostami - najważniejsze fajerwerki i otwarcia, a że na przykład za jakiś odcinek zapłacono trzykrotność ceny wyjściowej?
W prasie (np. G. Wyborcza) trwa dyskusja o celowości emigracji. Młodzi ludzie wypowiadają się w większości pesymistycznie na temat swoich perspektyw życiowych. Na nic języki, fakultety i wiedza, jak się nie wejdzie w układ partyjny, a najlepiej towarzysko-rodzinny. Wtedy jeszcze szansa na jakąś prace się trafi. Jedyny optymista to naukowiec z południowej Polski co w wyjazdach młodzieży widzi sposób na zdobycie nowych doświadczeń. Ha, jakich? Przy szorowaniu garów, pilnowaniu dzieci czy remoncie? Oni po prostu jadą tam po pieniądze, tak ja to miało miejsce przez stulecia w każdej emigracji zarobkowej. Mało tego okazuje się czasem, że wykształceni, umiejący się porozumieć znajdą tam prace godną swych umiejętności. I mogą liczyć na jakąś opiekę państwa w którym przyszło im żyć i pracować. A tutaj co - otworzy firmę bo się kształcił i wie - ale choćby znał zawiłości systemu podatkowego - nie wytrzyma, zaraz na produkt który sobie wymarzył nałożą podatek, który zmieni się kilka razy. Za wynajęty lokal podniosą opłatę, bo miasto żąda więcej pieniędzy, ale remont już musi na własny koszt. Oto prosta droga do pierwszej plajty.
Ale jeszcze ma się poprawić, tylko niech uchwalą plan Pana ministra - większość do uchwalenia zdobędzie się za jakieś koneksje dla "rządzących inaczej". Tylko nie zaraz oj nie - będą te oszczędności, dopiero za rok, za dwa może później. W każdym razie inny rząd się na tym ma wywalić pewnie.
Czy w tym wywodzie jest jakaś paralela do morderstwa w tramwaju? Na pewno nie wprost do tych bandytów, ale raczej do tych biednych niemych świadków, stojących ze spuszczonymi głowami, żeby nie widzieć, żeby się uchronić. Na razie boją się, ale Oni podniosą głowy w końcu. Chcą żyć normalnie, choćby z niewielką perspektywą, ale czując za plecami siłę swojego prawa i swojego państwa. Wtedy można się przestać bać. Każdy chce przestać się bać.... i wstydzić za tych ...


ciąg dalszy - czyli
marzec 2004