Dziennik
czyli nocnik
rok 2006

czerwiec
9 czerwca 2006 piątek

Strzelą nam, czy nie strzelą - oto jest pytanie!
Ile Cię trzeba kochać (piło nasza), ten tylko się dowie kto ...trafił, bo nie pił. Browary zacierają ręce, monopol spirytusowy pnie się w górę zyskiem. Rym się na usta ciśnie, bo naród "pyskiem" do napoju - powód oczywisty - " strzelimy brame?", a póki co strzelmy po "małym". Motto takie ktoś mi podesłał: "lokuj pieniądze w alkoholu - tam są najlepiej oprocentowane". No i jak tu nie zdegustować w co się inwestuje.
Ale najlepszy biznes na Mundialu zrobili producenci tej kwadratowej flagi, co ma nasz pił-karski patriotyzm unieść w górę, jak ten samolot co dziś latał nad Starówką kręcąc korkociągi i przyprawiając staruszki o lęki (a jakby tak zleciał na domy prawie zabytkowe?). Na każdym bloku jest, na balkonach, oknach, słupach, na plecach i głowach kibiców też. No i jak nam ta Kostaryka da łupnia to szlag wszystkich trafi, choć jak mówią znawcy mamy jeszcze szansę. Mecz ostatniej szansy to nasza specjalność, jak kłopoty detektywa Marlow'a w powieściach Chandlera.
Tak więc wracam do szmaty onej, co prasa sportowa i codzienna dla zwiększenia nakładu dodała do codziennych literek, no i każdy prawie ma. Ja tu ekonomicznie, a to trzeba patriotycznie, w górę serca, szklanki i pieśń masową, a polską. Z hymnem ostrożnie, bo co kto zaśpiewa to zaraz mają do niego pretensje, a sami śpiewajcie, a nie wypominajcie i pani i panu. Pisałem już kiedyś (stare tak mają, że wszystko juz kiedyś mówili i pisali), że po 1974 roku piła interesuje mnie umiarkowanie. Tak więc poza pięknymi strzałami bramkarzy do drugiej bramki, niewiele potrafi mnie zachwycić. Piwko mam , a jakże, .. dla matek karmiących. Podobno nawet wicepremier jeden podał żart do wiadomości zebranych, że już jest wynik: 2:1 dla naszych. Ale to było pewnie koło południa, a mecz po 21.
Koleś jeden, co uznał, że ja się znam na internecie kazał mi szukać karty telewizyjnej do laptopa i co znajduję? W dziale książki z autografem? Autograf Arkadego Fidlera, a zaraz potem Aleksandra Kwaśniewskiego. Podpis byłego prezydenta wyceniono wywoławczo na 50 zł, ale nie cena tu stanowi a komentarz wystawiającego, który zastrzega, że tego pięknego podpisu nie wymieni na żaden inny, a nawet za dopłatą na autografy ..panów (tu zdjęcia z pierwszych stron gazet - najnowszych).
Ciekawostka taka: licytują i poglądy też. Ale zaraz, zaraz - widzę, ze ten autograf prezydencki licytuje 5 osób, a autograf Mandaryny nikt (jest opcja kup teraz - za 50 zł). Sprawdzam poniżej, jest - Mandaryna leci w dół opcja "kup teraz" jest za 15 zł , a licytacja od 9,90. Tylko kto to jest ta Mandaryna? A najtaniej to: okładka 'Bravo Girl' z autografem Kulfona! I kto to ten Kulfon też nie wiem! I za złotówkę jest jedno zgłoszenie.
Mandaryn z małej litery czy kulfon jeszcze jakoś się kojarzy, ale jak tak wzorując się na niemieckiej gramatyce wszystkie rzeczowniki będziemy pisać z dużej, litery to przyjdzie chyba zwariować. Z dużej to ja mogę do Pani, co jej fakturę posyłam, bo podobno jak piszę Wielmożna Pani (WP) to szybciej idzie list do księgowości, jak wtedy gdy tytuł daję: Szanowna Pani - pani odmowa jest chyba nieprzemyślana.
Jak by co, nie odmawiać "zdrowasiek" i modłów w intencji kopiących, bo druga strona też może się modlić o zwycięstwo i potem na górze powstaje zamęt, a to w końcu .. nasza specjalność.

Póki co, to zapowiedzi mamy dobre, bo podobno w końcu się ociepli, pewnie w październiku jak grzać zaczną. Ręce grabieją z rana jak przy oziminach, a i przy czytaniu porannej prasy kurtkę mocniej zapinam. Wiatr okropny od północy wieje i przestać nie chce. Przecież się w Szwecji żaden Cygan nie powiesił, co to ma być Panie wicepremierze bodajże który. Niech ktoś podejmie interwencje na szczeblu, bo dziewczynom już nie wystarczy pretekst taki ze przytulać się trzeba bo zimno, teraz jeszcze to trzeba uzasadnić prawie kardiologicznie i odpowiednim wykresem wzrostu uczuć.
Deszcz wali o szyby, spóźniony bo miał być ok. 16, wypełniam wpłatę do urzędu i myślę, że jakąś proza życia i nuda, może by tak ..pokibicować jakiej lepszej (bo polskiej) drużynie? Jak strzelą to będzie.

Nie, nie mogę zakończyć takim nastrojem. Zacytuję wiersz o miłości jaki pewien mądry ksiądz pisze - to zawsze jest na temat, reszta wyżej już mniej.

* * *
Niby tak bliscy a tak oddaleni
jakby ustawieni na dwóch krańcach świata
szukamy siebie w gwieździstej plejadzie
w ciemnościach nocy wśród tysięcy zdarzeń

powtarzamy imię tak nagle odkryte
kiedyś obojętne a dziś wyróżnione
konieczne by nogi nie wstrzymały biegu
by słońce nie zgasło w samym środku lata

idziemy z uporem przez trudną codzienność
obdarowani ciepłym serca biciem
szczęśliwi z niczego jakby ponad miarę
już tu na ziemi trochę wniebowzięci

bo obdarowani miłosnym zachwytem
chwyceni w potrzask czyjegoś spojrzenia
pełni wdzięczności że osobne drogi
tak całkiem zwyczajnie połączyło życie.
21 czerwca 2006 środa

Przy takim upale (31 oficjalnie) już nie mam ochoty na nic, no może poza tym, co człowieka trzyma przy życiu. Co mnie trzyma? Truskawki i szparagi. Truskawki tylko z lodówki, mogą być bez dodatków, za to szparagi w sosie, ale kto to umie zrobić. Podobno sezon na oba specjały się kończy, a degustacji brak.
W ogóle straszą! Że lato będzie do niczego choć dopiero się zaczyna i to całkiem gorąco, że wszyscy wyjadą, a raptem wyjechało 2 miliony w miarę młodych obywateli. Ciekawostka taka - ludzie na zachód, samochody na wschód. Też w podobnych proporcjach. Wnioski socjologiczne jakie? Poczekamy. Za 5 lat kolejne ekipy i tak nie zostawią na poprzednich suchej nitki. Specjalność polska to badania historyczne, ale z pewnymi elementami histerii także. Jeśli nawet jakiś fakt jest znany, a nie bulwersuje, to trzeba odczekać, trochę go lepiej naświetlić i ..zawiadomić prokuraturę, żeby coś tam wszczęła. Komisji już się nie będzie powoływać, bo tematyka ich badań obejmuje wszytko co możliwe, poza tym co ciekawe dla politycznych przeciwników. A ja choć po truskawkach, a przed szparagami to jadę. Znowu jadę bo wplączą mnie w jakąś aferę której nie ma. Telewizyjna stacja dość popularna zresztą, zaczaiła się na Starówce, żeby kręcić nielegalny handel, a niejako przy okazji związki tego handlu korupcyjne oczywiście ze światem urzędników wydających zezwolenia na cokolwiek. Jakie będą efekty zobaczymy w programie o drastycznie rosnącym napięciu, ale skoro żaden zbierający opłaty targowe nie chowa do kieszeni, a kwity wydaje, to korupcji brak. System wzajemnego ostrzegania działa od czasów zamierzchłych, więc im ekipa bardziej uparta na kręcenie, tym straż miejska twardsza i szybciej ostrzega albo przegania. Jakoś mnie nikt nie chciał sfilmować, a kapelusz słomkowy mam zaledwie trzyletni, co jak zauważył jeden mądrala zapewnia mi skuteczne chłodzenie kłębiących się myśli.

Kupcy moi zadali mi bobu, bo w jeden dzień musiałem opisać w różnych ujęciach, jak władza miejska prowadzi politykę czynszową - do strajku restauratorów włącznie. W obliczu widma zamkniętych lokali w szczycie sezonu ustalono dopiero, że skończy się z praktyką windowania czynszów o 300, 400 % bo tego i tak nikt nie zapłaci. Za to ubaw jaki, kiedy właściciel dowiaduje się jak drogocenny jest jego lokal, a on sierota oczami duszy widzi już widmo upadku. Więc można z kupcami się dogadać i proponować im rozsądne podwyżki choćby o 30 %, ale bez walk i przepychanek choćby na bakier z prawem nie da się. Młode wilki czy stare jelenie, zawsze to tylko nasze brudne podwórko.

Jadę znowu, choć klimatyzacja przez słomiany kapelusz, ale za to na północ. Dębki, nie mylić z Dąbkami podobno plaże mają cudne i towarzystwo przednie (szczególnie damskie). Córka jak usłyszała, że ktoś chce moich zdjęć, swojego ośrodka prawie wypoczynkowego, to krzyknęła że dziewczyny też jadą. A niech jadą, nie wiem czemu planowały szukać morza pod Elblągiem, zawsze co otwarte morze to i piasku więcej i ...babki. Dla dziadka tez coś być musi, widoki moren nie koniecznie czołowych, za to festiwal oszczędności materiałów kostiumowo-plażowych, zawsze krążenie poprawia. Nie wszyscy jeszcze wyemigrowali, a jak jada na północ to i na plaży poleżą, bo potem tylko praca, większe zarobki i perspektywy. A tu nasz grajdoł milutki, zawsze swój, z zawsze jakże życzliwie uśmiechniętym sąsiadem. Sąsiadka już się uśmiechać nie musi, bo albo bierze udział w strajku, albo petycję jaką protestacyjną skleca i po co nam to było.. Za 3 dni wrócę, czyli weekend pierwszy tego roku spędzę poza Zapieckiem, co mnie nieco bulwersuje, bo przyzwyczajenie drugą naturą człowieka. Jak mnie raz wieczorem w czystej koszuli zobaczyła Pani ze sklepu sąsiedniego, to myślała, ze przyszedłem na nocną zmianę książki sprzedawać, jak by już innych zajęć z samotną klientką nie było. Polecam herbatę cynamonową. Tanio, krótko i do domu. Ja wracam znów do herbaty zielonej, bo podobno oczyszcza organizm z wątpliwości i pomaga ogólnie na wszytko. Jak zwykle zabarwiona woda najskuteczniejszym lekarstwem. Pić łagodnie, całować namiętnie, reszta jakoś się ułoży. Koniec romantycznej wiosny, czas na pełnię uczuć dojrzałych, ..spadanie od września
23 czerwca 2006 piątek

Pisałem dopiero o Dębkach, żeby je nie pomylić z Dąbkami i bęc. Oczywiście zamiast w pomorskie okolice Wejherowa ..jadę ale w zachodniopomorskie rejony i to w okolice Koszalina. Mała różnica, a cieszy, tylko śmiej się człowieku z samego siebie. Jakby nie liczyć dwie dodatkowe godziny jazdy, pewnie będą - czyli ok. 500 km w jedną stronę. Co to dla twardzieli?, tylko potem ..nogi miękkie, powiedzmy. Cofnąć się nie wypada, nocleg zamówiony, o 4 rano ambitne dziewczyny chcą już być przy samochodzie. Ale co trzy głowy to nie jedna. Nie da się posłuchać nic, bo albo starocie, albo za głośno, albo za szybkie i więcej samochód spala. Skleroza nie boli, więc i ciśnienie w normie. Wrócę we wtorek pewnie, bo na tyle kasy starczy i cierpliwości. Z nadzieją na słoneczne zdjęcia i rybę świeżą .. udaję się. Będę tęsknił jak by co... z tych DĄBEK oczywiście, ..w ząbek czesany.
30 czerwca 2006 piątek

Z dalekiej wróciłem podróży i znów bym gdzieś pojechał. Jednak monotonia pracy nuży, choć dochody już jakby mniej, o ile duże i regularne. W sobotę wystartowałem nad morze - w zasadzie w celach reklamowo-zdjęciowych, ale dla dziewczyn domowych w celu prawie wakacyjnym.
Wyjazd w sobotę o 4 rano zaplanowany - byłem pewien że przed 5-ta nie dadzą rady, a tu 4:10 już odjazd. Spokojny wyjazd z Warszawy - kierunek Bydgoszcz potem - Koszalin. Lekko śpiące nie zwracały mi uwagi (nie wyprzedzaj, to za duża ciężarówka, zwolnij, czemu tak trzęsie itp.). 7 godzin jazdy z kilkoma przerwami i jesteśmy na miejscu. Dąbki to mała miejscowość położona zapewne kiedyś tylko wzdłuż jednej ulicy Darłowskiej. Teraz rozbudowana w stronę morza, w stronę jeziora Bukowo, a także na południe. Im dalej na południe tym domy okazalsze, pensjonaty piękniejsze, choć do plaży nieco dalej. Pomimo że zamieszkaliśmy przy głównej ulicy, po warszawskich hałasach, śpi się wspaniale (no i przez sen nikt nie każe mi jechać wolniej). Miła gospodyni u której kwatera, oprócz tanich pokoi (łazienka wspólna, ale to żaden problem) ma na podwórku przyczepy campingowe. Jak kto nie mieszkał w takim domu na kółkach - frajda niesamowita. Jak z ukochaną osobą się pojedzie, to miła ciasnota sprzyja, w czasie upałów jakby jednak mniej. W Dąbkach plaża śliczna, czysta szeroka i ..mało ludna. Może to dlatego że koniec czerwca pierwsze dni szkolnych wakacji. Wszędzie blisko, ciekawe jezioro z wypożyczalniami wszelkiego możliwego sprzętu - raj dla lotniarzy, którzy bezpiecznie lądują w płytkiej wodzie. Ryby jadłem cały czas, czyli sklerozo precz, świeża sola, flądra i kilkanaście innych morskich specjałów. Urocze kawiarenki, miłe małe restauracyjki - nic tylko kilka kart zabrać z półki (bankomatowych) i bez szaleństw powoli degustować i wypoczywać. Obok Dąbek jest malutka miejscowość Bobolin - słynna z ośrodka jazdy konnej. Dojście do plaży długie, ale sama plaża zupełnie niesamowita. Jak było tam w promieniu kilometra - 20 osób to wszystko, ogromne wrażenie robią też wielkie rozbite umocnienia (bunkry) z okresu ostatniej wojny. Darłowo też blisko bardzo, ale .. już inna, wąska plaża, ośrodków mnóstwo i ludzi jeszcze więcej. W Darłowie odwiedziliśmy bardzo ciekawy kościół św. Gertrudy, gdzie drewniana postać świętej stoi w pionowo postawionej łodzi rybackiej.
W ramach swojej pracy wakacyjnej robiłem zdjęcia w "Czarnym Koniu" to nowy bar w stylu dzikiego zachodu z pokojami gościnnymi na górze. No i propozycja szalenie ciekawa - pokój - sypialnia jak dla świeżo poślubionej pary z odpowiednim wystrojem meblowo, koronkowym itp. Można się zastanowić czy nie spędzić tam nocy poślubnej, przedślubnej czy zamiast-ślubnej. Dwa dni szybko minęły na rozmowach z właścicielami pensjonatów, na brak klientów nie narzekają, tylko na krótki sezon. Ciepły wrzesień czy słoneczny czerwiec też fajna propozycja na wakacje nad morzem, bez tłoku. Koniec wakacji pora za kółko i jazda dalej. Do domu jakoś nikt szybo nie ciągnął, ale propozycja jazdy do Sopotu w ten upał okropny jakoś mi nie przypadła do gustu. W każdym razie z Dąbek - kierunek Gdańsk. Na trasie pierwsze tankowanie dopiero w Kartuzach, wygląda na to, że mój samochodzik przejechał 750 km na jednym baku (dołałem do niego prawie 48 litrów). W czasie jazdy widzę drogowskaz na Hel, więc dziewczyny już dostatecznie zniechęcone do jazdy sopockiej, cieszą się na zmianę trasy. Niestety wielkie prace drogowe tu trwają i wszystko porusza się na przemian, jednym pasem. Warszawskie koreczki w zastosowaniu nadmorskim. Nic to, mijamy roboty na drodze i pędzimy dalej, juz piękna droga choć myślałem ze ten półwysep nieco krótszy. Pierwszy parking i zaczynamy zwiedzanie od fokarium (karmienie fok o 9 rano). Wysłuchujemy ciekawego wykładu dla wycieczek szkolnych, wiadomo nic nie rzucać, foki nie gryźć itp. Spacer do końca nabrzeża, potem szukamy jakieś smażalni na kolejna rybkę. Lokale ok. 10 dopiero się leniwie otwierają, wiadomo turysta i tak poczeka. Ceny prawie dwukrotnie wyższe jak w Dąbkach. Ryba w końcu jest, fladra świeża i jak doprawiona.. bardzo dobre ..mniam. Wracamy, po drodze mijamy piękne pensjonaty, zatrzymujemy się na plaży w Chałupach, zimniej jakby, a to tylko wiatr od morza chłodniejszy. No jakby bardziej na północ jesteśmy niż na środkowym wybrzeżu. Koniec plaży, ja odbieram co chwile sms-y, co zaczyna denerwować moje pasażerki. A to tylko książki, zapomniany wernisaż, którego nie sfotografowałem i ..informacja o wielkości rachunku. Jedziemy już w stronę Warszawy oczywiście przez Gdańsk, pewnie trzeba było jechać krajową 1 (jedynką) - obwodnica i kierunek na Łódź żeby się szybciej wydostać, ale po dłuższej jeździe okazuje się, ze orientacji nie straciłem i droga do Warszawy już prosto na południe. Po drodze obiad, potem kawa jeszcze bo oczy już szczypią i brak klimatyzacji dokucza (musze zrobić w przyszłym tygodniu). Jakieś 80 km przed Warszawą, deszcz, potem burza coraz gwałtowniejsza. Strumienie wody ogromne, widoczność prawie żadna, przede mną coś jedzie jakby, ale widzę tylko pas biały oddzielający pobocze. Po chwili uspokojenie, wyjeżdżamy spod chmury. Nic to nie dało, po 10 minutach jazdy albo druga burza, albo ta sama mnie goni, pioruny wala, na jezdni gałęzie, potem huk, drzewo padło, ale daleko jeszcze z przodu i na szczęście, nie na żaden samochód. Potem jeszcze jedna ulewa. Przed Warszawą zaczynam przyspieszać (już bez protestów) żeby bez deszczu rozpakować samochód. 19:30 jestem pod domem. Wieczorem ledwo pokropiło.
Dzień po powrocie przegląd zdjęć, jest tego sporo, ale okazało się że ja zrobiłem ok. 300, a Marta ponad 500. W tym wiele bardzo ciekawych, ma oko dziewczyna. Razem w Dąbkach wybraliśmy się z córcią na fotografowanie zachodu słońca nad morzem, więc wkrótce galeria będzie do obejrzenia. Pewnie dopuszczę dziecko i zamieszczę jej także. Za tydzień - Tydzień Kultury Żydowskiej w Krakowie, Zaproszenie jest, ale ...troszkę kupka z rachunkami urosła. Do pracy, do pracy.