30 czerwca 2006 piątek
Z dalekiej wróciłem podróży i znów bym gdzieś pojechał. Jednak monotonia pracy nuży, choć dochody już jakby mniej, o ile duże i regularne. W sobotę wystartowałem nad morze - w zasadzie w celach reklamowo-zdjęciowych, ale dla dziewczyn domowych w celu prawie wakacyjnym.
Wyjazd w sobotę o 4 rano zaplanowany - byłem pewien że przed 5-ta nie dadzą rady, a tu 4:10 już odjazd. Spokojny wyjazd z Warszawy - kierunek Bydgoszcz potem - Koszalin. Lekko śpiące nie zwracały mi uwagi (nie wyprzedzaj, to za duża ciężarówka, zwolnij, czemu tak trzęsie itp.). 7 godzin jazdy z kilkoma przerwami i jesteśmy na miejscu. Dąbki to mała miejscowość położona zapewne kiedyś tylko wzdłuż jednej ulicy Darłowskiej. Teraz rozbudowana w stronę morza, w stronę jeziora Bukowo, a także na południe. Im dalej na południe tym domy okazalsze, pensjonaty piękniejsze, choć do plaży nieco dalej. Pomimo że zamieszkaliśmy przy głównej ulicy, po warszawskich hałasach, śpi się wspaniale (no i przez sen nikt nie każe mi jechać wolniej). Miła gospodyni u której kwatera, oprócz tanich pokoi (łazienka wspólna, ale to żaden problem) ma na podwórku przyczepy campingowe. Jak kto nie mieszkał w takim domu na kółkach - frajda niesamowita. Jak z ukochaną osobą się pojedzie, to miła ciasnota sprzyja, w czasie upałów jakby jednak mniej. W Dąbkach plaża śliczna, czysta szeroka i ..mało ludna. Może to dlatego że koniec czerwca pierwsze dni szkolnych wakacji. Wszędzie blisko, ciekawe jezioro z wypożyczalniami wszelkiego możliwego sprzętu - raj dla lotniarzy, którzy bezpiecznie lądują w płytkiej wodzie. Ryby jadłem cały czas, czyli sklerozo precz, świeża sola, flądra i kilkanaście innych morskich specjałów. Urocze kawiarenki, miłe małe restauracyjki - nic tylko kilka kart zabrać z półki (bankomatowych) i bez szaleństw powoli degustować i wypoczywać. Obok Dąbek jest malutka miejscowość Bobolin - słynna z ośrodka jazdy konnej. Dojście do plaży długie, ale sama plaża zupełnie niesamowita. Jak było tam w promieniu kilometra - 20 osób to wszystko, ogromne wrażenie robią też wielkie rozbite umocnienia (bunkry) z okresu ostatniej wojny. Darłowo też blisko bardzo, ale .. już inna, wąska plaża, ośrodków mnóstwo i ludzi jeszcze więcej. W Darłowie odwiedziliśmy bardzo ciekawy kościół św. Gertrudy, gdzie drewniana postać świętej stoi w pionowo postawionej łodzi rybackiej.
W ramach swojej pracy wakacyjnej robiłem zdjęcia w "Czarnym Koniu" to nowy bar w stylu dzikiego zachodu z pokojami gościnnymi na górze. No i propozycja szalenie ciekawa - pokój - sypialnia jak dla świeżo poślubionej pary z odpowiednim wystrojem meblowo, koronkowym itp. Można się zastanowić czy nie spędzić tam nocy poślubnej, przedślubnej czy zamiast-ślubnej. Dwa dni szybko minęły na rozmowach z właścicielami pensjonatów, na brak klientów nie narzekają, tylko na krótki sezon. Ciepły wrzesień czy słoneczny czerwiec też fajna propozycja na wakacje nad morzem, bez tłoku. Koniec wakacji pora za kółko i jazda dalej. Do domu jakoś nikt szybo nie ciągnął, ale propozycja jazdy do Sopotu w ten upał okropny jakoś mi nie przypadła do gustu. W każdym razie z Dąbek - kierunek Gdańsk. Na trasie pierwsze tankowanie dopiero w Kartuzach, wygląda na to, że mój samochodzik przejechał 750 km na jednym baku (dołałem do niego prawie 48 litrów). W czasie jazdy widzę drogowskaz na Hel, więc dziewczyny już dostatecznie zniechęcone do jazdy sopockiej, cieszą się na zmianę trasy. Niestety wielkie prace drogowe tu trwają i wszystko porusza się na przemian, jednym pasem. Warszawskie koreczki w zastosowaniu nadmorskim. Nic to, mijamy roboty na drodze i pędzimy dalej, juz piękna droga choć myślałem ze ten półwysep nieco krótszy. Pierwszy parking i zaczynamy zwiedzanie od fokarium (karmienie fok o 9 rano). Wysłuchujemy ciekawego wykładu dla wycieczek szkolnych, wiadomo nic nie rzucać, foki nie gryźć itp. Spacer do końca nabrzeża, potem szukamy jakieś smażalni na kolejna rybkę. Lokale ok. 10 dopiero się leniwie otwierają, wiadomo turysta i tak poczeka. Ceny prawie dwukrotnie wyższe jak w Dąbkach. Ryba w końcu jest, fladra świeża i jak doprawiona.. bardzo dobre ..mniam. Wracamy, po drodze mijamy piękne pensjonaty, zatrzymujemy się na plaży w Chałupach, zimniej jakby, a to tylko wiatr od morza chłodniejszy. No jakby bardziej na północ jesteśmy niż na środkowym wybrzeżu. Koniec plaży, ja odbieram co chwile sms-y, co zaczyna denerwować moje pasażerki. A to tylko książki, zapomniany wernisaż, którego nie sfotografowałem i ..informacja o wielkości rachunku. Jedziemy już w stronę Warszawy oczywiście przez Gdańsk, pewnie trzeba było jechać krajową 1 (jedynką) - obwodnica i kierunek na Łódź żeby się szybciej wydostać, ale po dłuższej jeździe okazuje się, ze orientacji nie straciłem i droga do Warszawy już prosto na południe. Po drodze obiad, potem kawa jeszcze bo oczy już szczypią i brak klimatyzacji dokucza (musze zrobić w przyszłym tygodniu). Jakieś 80 km przed Warszawą, deszcz, potem burza coraz gwałtowniejsza. Strumienie wody ogromne, widoczność prawie żadna, przede mną coś jedzie jakby, ale widzę tylko pas biały oddzielający pobocze. Po chwili uspokojenie, wyjeżdżamy spod chmury. Nic to nie dało, po 10 minutach jazdy albo druga burza, albo ta sama mnie goni, pioruny wala, na jezdni gałęzie, potem huk, drzewo padło, ale daleko jeszcze z przodu i na szczęście, nie na żaden samochód. Potem jeszcze jedna ulewa. Przed Warszawą zaczynam przyspieszać (już bez protestów) żeby bez deszczu rozpakować samochód. 19:30 jestem pod domem. Wieczorem ledwo pokropiło.
Dzień po powrocie przegląd zdjęć, jest tego sporo, ale okazało się że ja zrobiłem ok. 300, a Marta ponad 500. W tym wiele bardzo ciekawych, ma oko dziewczyna. Razem w Dąbkach wybraliśmy się z córcią na fotografowanie zachodu słońca nad morzem, więc wkrótce galeria będzie do obejrzenia. Pewnie dopuszczę dziecko i zamieszczę jej także. Za tydzień - Tydzień Kultury Żydowskiej w Krakowie, Zaproszenie jest, ale ...troszkę kupka z rachunkami urosła. Do pracy, do pracy.